Jak powstała twoja pierwsza powieść?
Myśl o powieści dojrzewała we mnie już od jakiegoś czasu. Robiłem sobie wypisy, zapisywałem tezy, ale ciągle nie miałem motywacji, która by mnie szczególnie zaciągnęła do pisania. Potem – nie wiem, czy to był 2005 czy 2006 rok – Literackie Centrum Informacyjne (Literárne informačné centrum) otrzymało wsparcie od Ministerstwa Kultury na stypendia dla autorów. Odezwali się do mnie i od razu połączyłem to, co i tak planowałem, z tym właśnie stypendium. No a kiedy już się człowiek znajdzie w takiej sytuacji, że może robić, co chce, a co więcej płaci się mu z wyprzedzeniem, to jest to sytuacja, której nie można się oprzeć.
W podtytule określiłeś swoją książkę jako „powieść historyczną”, miałeś zatem ten gatunek od początku na myśli?
Kiedy książka się ukazała i miała pierwszą prezentację w jednej bratysławskiej księgarni, poprosiłem teoretyka literatury Petra Darovca, żeby powiedział kilka słów wstępu. Całkiem ciekawie się do tego przygotował i zaczął od tego, że chociaż już na pierwszej stronie widnieją słowa „powieść historyczna”, musi ostrzec czytelników, że to, niestety, prawdą nie jest, ponieważ według pewnego poważanego teoretyka literatury powieść historyczna może mówić wyłącznie o epoce z tak dawnej przeszłości, której żaden bezpośredni świadek już nie żyje. Petr bardzo dowcipnie pokazał, że wprawdzie umieściłem powieść w ramach pewnego gatunku, nie jest to jednak prawda z punktu widzenia teorii literatury, o której nie miałem i nadal nie mam żadnego pojęcia. Z tym, że... Mimo że się pomyliłem już we wstępie, uwierzyli mi i czytelnicy, i niektórzy recenzenci. Wszyscy zgodnie twierdzą, że chodzi o powieść historyczną.
Po wydaniu drugiego zbioru opowiadań My a Oni/Oni a my (2001) mówiłeś, że twoje teksty są zorientowane bardziej na czytelnika niż recenzenta. Jak się zmienił twój pogląd na krytykę literacką od tamtego czasu?
Wątpliwości co do tutejszej krytyki literackiej, a dokładniej niektórych jej przedstawicieli, cyklicznie do mnie wracają. Oczywiście moje uwagi są zdecydowanie subiektywne, a nawet prywatne, ponieważ nie mam żadnego formalnego ani nieformalnego wykształcenia, które by mi pozwalało wygłaszać jakiekolwiek sądy oceniające. Ostatnio mnie tak przestraszyły ścieżki, jakimi chodzą myśli Marty Součkovej w recenzji mojej powieści. Mniej więcej ćwierć całej recenzji zajmował jej autopsychoterapeutyczny trening – najpewniej lizała rany po szoku, jaki wywołał w niej jeden parodystyczny epizod, gdzie w napomknieniach pogrywam z kanibalizmem. W zakończeniu recenzji z tych samych psychoterapeutycznych powodów wraca do opowiadania ze zbioru wydanego osiem lat temu, ponieważ wówczas także ucierpiała z powodu szoku wywołanego zgorszeniem, kiedy jeden psychicznie niestabilny bohater oblizał dżdżownicę. Kiedy sobie wyobrażę, że taką właśnie kurczowo pierwszoplanową lekturę bez minimalnego spojrzenia na całość z dystansem praktykuje docentka literatury słowackiej, której przeszli i przejdą przez ręce dziesiątki przyszłych nauczycieli literatury, jestem po prostu przerażony. Nie chcę tu twierdzić, że w powieści „Zdarzyło się pierwszego września” nie ma czego krytykować. Pracę redaktorską robiła mi Ivana Taranenková i została tam po niej nie tylko niesamowita ilość literówek, ale również błędów stylistycznych, na które powinna mi zwrócić uwagę, ponieważ autor, w odróżnieniu od redaktorki, ma od pewnego momentu prawo być ślepy na szczegóły swego rękopisu. Ale jeśli wspomniana redaktorka nie umie czytać, nie zaskakuje to, ponieważ jest w pierwszej linii krytyczką literacką, nie czytelniczką.
Jakie znaczenie przypisujesz narracji i fabule?
Fabuła jest tym, co jako czytelnik najbardziej lubię w książkach: gdy jestem ciekawy, co się stanie dalej. Tak mniej więcej staram się też pisać: żeby czytelnik miał zawsze pewne oczekiwania, co się może stać, co autor mu przygotował. Fabuła jest zawsze dla mnie podstawą, w którą mogę wpleść kolejne, inne warstwy tekstu.
Sprawia ci radość szyfrowanie obserwacji w fabule?
Gdybym miał na to pytanie odpowiedzieć z jakąś przesadną autoironią, powiedziałbym, że tego nauczyłem się od Jezusa. Nawiasem mówiąc, Jezus był wielokrotnie zmuszany do ponownego interpretowania swoich przypowieści, czego pisarzom – nie wiedzieć czemu – nie wolno robić. Fabuła jest idealnym kodem do przeniesienia jakiejkolwiek myśli. Na przykład kodeks moralny przyswajamy przede wszystkim za pośrednictwem opowiadań.
Alexander Halvoník twiedzi, że „Rankov nie znajduje dla swoich bohaterów litości”. Naprawdę jesteś dla nich okrutny?
Ależ ja lubię swoich bohaterów! Jeśli jestem dla nich nielitościwy, to może tylko dlatego, że w następnym akapicie przygotowuję im jakiś przyjemny sposób na rozwiązanie problemów. Pisarz ma manipulować bohaterami, jest ich stwórcą. Nie lubię książek, które są tak jakby prostym zapisem codziennego życia. Literatura powinna wykraczać do czegoś (mniej lub bardziej) niewiarygodnego – prozaik ma historię wymyślić, a nie tylko zapisać rzeczywistość. I do swojej powieści – czy jest, czy nie jest historyczna – oprócz umieszczenia w konkretnej epoce dodałem elementy, o których każdy uczciwy czytelnik wie, że nigdy się nie wydarzyły albo wydarzyły się całkiem inaczej.
Jesteś cierpliwym czytelnikiem?
Cierpliwym czytelnikiem jestem tak długo, jak długo mnie tekst bawi. Czytelnik nie ma obowiązku doczytać książki do końca, jeśli mu się nie podoba, a nawet i wtedy, gdy mu się podoba. Czytelnik ma prawo do tego, by książka mu się nie podobała, bo my, ludzie, jesteśmy różni – i jako czytelnicy, i jako autorzy. Nawet jeśli się książka nie podobała jednemu czytelnikowi, może się spodobać kilku innym. Powtarzam: nie dokończyć książki nie jest żadnym grzechem ani dowodem niekulturalności.
Uważasz, że powtarzanie motywów przez autora jest zjawiskiem pozytywnym czy negatywnym?
Gdy o jakimś pisarzu powiemy, że ma swój styl – co nawiasem zawsze oceniamy pozytywnie – z reguły w ten sposób mówimy, że motywy w jego twórczości się powtarzają. Potem interesująco jest śledzić, czy w ramach swojego stylu autor umie działać odpowiednio elastycznie. Niektórym, na przykład Calvinowi albo Cortazarowi, udało się to, inni są znani mimo tego że całkiem jawnie się powtarzają, jak Borges czy Pavić. Mnie osobiście jako czytelnikowi powtarzanie motywów przez autora nie przeszkadza, raczej odwrotnie. Jednocześnie jednak rozumiem, że czytelnik wychowany na audiowizualnej kulturze, która stara się w każdej sekundzie zaimponować czymś nowym, nie ma cierpliwości do śledzenia nowych drobnych niuansów w powtarzającym się motywie. Przy tym, paradoksalnie, tym co wychowało ten typ niecierpliwego czytelnika, jest kultura massmediów założona na ciągłym recyklingu tego samego.
Jak szybko piszesz? Przemawia do ciebie powolność?
Piszę raczej rzadko niż pomału. Ze słabą frekwencją można pisać opowiadania, ale przy większym tekście już autorowi uciekają niektóre powiązania i potrzebuje dobrego redaktora. Och, właśnie sobie uświadomiłem, że już drugi raz się usprawiedliwiam redaktorką, więc mogłoby się wydawać, że próbuję uniknąć odpowiedzialności.
Nad jaką prozą pracujesz obecnie?
To, nad czym pracuję, nazwałbym powieścią historyczną i znów by mi z pewnością zwrócili uwagę, że ze względu na epokę, o której będę pisać, nie może to być powieść historyczna. Poza tym czasem napiszę jakieś opowiadanie, ale to się pisze zupełnie inaczej. Opowiadania piszę z dużym rozmachem i optymizmem. Dzięki temu, że są o wiele krótsze, szybko mam je gotowe. Powieść jest dla mnie przede wszystkim pracą – czy mi się chce, czy nie chce, jak już mam ją raz rozpisaną, muszę rano do niej usiąść i poświęcić kilka godzin. Interesujące, że kiedy po trzech-czterech godzinach wstaję od pisania powieści, boli mnie całe ciało jakbym pracował fizycznie. Od pisania powieści bolą mnie nawet nogi, nie tylko dlatego, że mam może złe biurko czy kapcie. Zmęczenia fizycznego nigdy nie czułem przy opowiadaniach, i to pomimo że powieści nie umiem pisać dłużej niż wspomniane trzy-cztery godziny dziennie, a opowiadanie piszę na jeden raz, póki go nie dokończę, co może trwać i siedem-osiem godzin przyjemnej zabawy. Przy powieści czuję się inaczej, i chociaż nie jestem wariatem albo głupcem, który dobrowolnie robiłby coś nieprzyjemnego, czuję zmęczenie. Jest podobne zmęczeniu po sporcie – ono też się pojawia, chociaż sportowca jego zajęcie bawi.
Czy nowa powieść będzie nawiązywać do Zdarzyło się pierwszego września...?
Trochę pogrywam z myślą, że mógłbym w niektórych rozdziałach ożywić bohatera poprzedniej powieści, o którym nie było jasne, czy zginął na wojnie, czy nie. Chodzi o rudowłosą młodą kobietę w moim typie. Może jednak stworzę inną postać, której zachowam przynajmniej kolor włosów, abym mógł ją sobie wyobrażać.
Swego czasu określiłeś się twórcą atmosfery. Nadal tak myślisz po wydaniu powieści Zdarzyło się... ?
W opowiadaniach zależało mi na stworzeniu atmosfery o wiele bardziej niż przy powieści. Tam chciałem rzetelnie stworzyć modelową sytuację, gdy trzej mężczyźni – mimo że z przerwami i różną intensywnością – są do końca zakochani w jednej kobiecie. Ta sytuacja miała być konstrukcją literacką, nie obrazem rzeczywistości, a nowoczesna atmosfera miała służyć tylko jako czynnik sprawczy, który wyjaśniał zmieniające się motywacje bohaterów. No i czar niechcianego – autentyczność atmosfery epoki jest w powieści chyba najbardziej udaną warstwą. Wiem to od starszych czytelników, którzy mnie za tę autentyczność przy opisie miast i całej epoki chwalą na każdym spotkaniu. Ale, w odróżnieniu od rzeczywistych świadków, młody recenzent Radoslav Passia odnosi wrażenie, że ta atmosfera jest „sztuczna”, więc u młodych tekst może wywołać inną reakcję. Nawiasem mówiąc, zawsze na nowo mnie zaskakuje to przywiązanie do realizmu, które przejawia Passia. Na Słowacji jest ono ponadczasowe, ponadideologiczne i ponadpokoleniowe, odporne na jakiekolwiek wydarzenia w naszej i światowej literaturze. Wszyscy tu jeszcze wciąż wierzą, że beletryzowana non-fiction jest jedyną akceptowalną literaturą. Wracając do twojego pytania o atmosferę w literaturze – uważam, że największym mistrzem tworzenia atmosfery w dziele literackim był Franz Kafka, przy czym jego dzieła są zupełnie nierealistyczne, nie ma w nich żadnych autentycznych rówieśników autora w autentycznych sytuacjach życiowych, a jedynie jednowymiarowe figurki w skonstruowanych pseudokonfliktach. Ale właśnie to jest dobra literatura!
Czy o twojej twórczości można powiedzieć, że z czasem będzie w niej jeszcze więcej wyolbrzymienia i ironii?
Nie. Ironię jako czytelnik bardzo lubię, ale nigdy, niejako programowo, nie używam jej w tekstach. Problem z ironią jest taki, że nie każdy umie ją zdemaskować właśnie jako ironię. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy klasyfikują człowieka niezdolnego zrozumieć ironię jako jednoznacznie głupiego – według mnie taki ktoś byłby raczej nudny. Jeśli lubicie ironię, wejdźcie do którejkolwiek wiejskiej karczmy na Zagórzu, a waszą duszę zaleje tam niemal niekończący się prąd ironii i autoironii. To po prostu mentalność regionu.
Czy ciągle cię irytuje słowacki zwyczaj użalania się nad sobą?
Chociaż przed chwilą powiedziałem, że wierzę w mentalność regionu, już teraz muszę temu zaprzeczyć. W mentalność narodową za bardzo nie wierzę. Głupców jest pełno wszędzie, a ludzi rozumnych desperacko brakuje w każdym narodzie. Zwyczaj płakania nad sobą irytuje mnie stale, nie uważam go jednak za specyfikę typowo słowacką. Równie mocno użalają się nad sobą Węgrzy, Serbowie, Rosjanie i wielu innych. Myślę, że można tu zastosować jedną zasadę: zdolność do autoironii maleje proporcjonalnie do narastającego litowania się nad sobą.
Jakie są według ciebie pozytywne strony tradycji?
Kultura – i w jej ramach literatura – są oparte na tradycji. Rozwijanie i tym samym przenoszenie wartości, kodów i schematów przez nią poświadczonych jest dla literatury i kultury równie ważne, jak wytwarzanie nowych. Jesteśmy karłami na plecach olbrzymów, a kto temu przeczy, pokazuje co najwyżej, że jest tak naprawdę niedoinformowanym karłem. Nawet cliché nie są całkiem szkodliwe, wyjątkowe dzieła literackie są bowiem często tymi, które wychodzą z cliché, ale w pewnym momencie opuszczają je lub podają w wątpliwość.
Co myślisz o swojej potrzebie ekshibicjonizmu? Rośnie czy zostaje na tym samym poziomie?
Każdy, kto publikuje, jest ekshibicjonistą i grafomanem. Cierpi na potrzebę pisania, prezentowania innym swoich myśli, pomysłów i wyobrażeń, chociaż jest świadom tego, ze większość ludzi nie jest nimi zainteresowana. Gdybyśmy pojęcie grafomana definiowali z punktu widzenia potrzeb i zainteresowań najszerszej populacji, gdzie najbardziej liczne miałoby być normalne, musielibyśmy przyznać, że my, pismacy, cierpimy na zboczenie, na ujście którego musi nam jeszcze dostarczać środków ze swych podatków szeroka nieczytająca masa. To tradycja właśnie nakazuje narodowi, w większości nieczytającemu, że powinien mieć jakąś własną literaturę. Ale może się i stać, że przyjdzie paru rewolucjonistów z oryginalnymi poglądami na zasady rynku w kulturze i będzie pozamiatane. Potem pewnie przeniesiemy się na jakieś wyraźniejsze formy ekshibicjonizmu.
tłum. Karolina Surma