Kiedy przyszedłem do szkoły ze swoim pierwszym irokezem, mój znajomy powiedział mi, że gdybym miał jeszcze tylko brudny bandaż na ręku, to byłbym prawdziwym punkiem. To spojrzenie, choć wydawać się może mocno stereotypowe, kształtuje obraz punku właściwie od początku jego istnienia. Każdy punk jest brudny, poobijany, chleje tanie wino, wyleciał ze szkoły, a punkowe kapele nie umieją grać na swych instrumentach. W tej definicji najważniejsze są słowa generalizujące, gdyż wychodzi ona od ludzi, którzy o historii i różnorodności tej subkultury nie wiedzą właściwie nic.
Książka Rudiša dzieli się na dwa wątki, jednym z nich jest historia Olego, podstarzałego punka, który nie może odnaleźć swojego miejsca w życiu. Druga część, ta gorsza, to dziennik spisywany przez nastoletnią dziewczynę, Nancy, którą można określić wszystkimi podanymi wyżej cechami punka. Jej historia to bezustanne opisywanie tego, że bohaterka ma chcicę, ale chłopak jej nie kocha, bo z nią rzadko sypia; że nie myje się od tylu dni i ostro śmierdzi; że wypiła piwo i jej mama była o to zła. Niestety, tym jednym zdaniem zdradziłem fabułę połowy książki, pisanej do tego bez interpunkcji, z niemieckimi wtrąceniami i powtarzaniem w kółko tego samego. Kilka stron takiego dziennika mogłoby dodać kolorytu i smaczku, jednakże w takim wymiarze jest to męczące, a na dodatek mało wnosi do fabuły. Więcej na stronie mgzn.pl/