W którym mieście usytuował pan tytułowy bar Helsinki? W książce nazwa nie pada.
Chciałem, żeby to było anonimowe miasto we wschodnich Niemczech. Myślę, że to uniwersalny obraz. Książka powstała z dwóch pomysłów na nowele. Pierwszy dotyczył zbuntowanej czeskiej nastolatki sprzed aksamitnej rewolucji, drugi opierał się na opowiadaniach, które napisałem na podstawie historii zasłyszanych w jednym barze w Lipsku. Występował w nich ten sam barman, starzejący się czterdziestolatek, któremu zwierzali się klienci. Pomyślałem, żeby połączyć te dwie historie, i zrobiłem z barmana byłego punka. Zastanawiałem się, kim byłby dzisiaj. To taka środkowoeuropejska historia wspólna dla Czechów, Niemców, Polaków. Może wszyscy siedzimy w takich Helsinkach i gapimy się w przeszłość. To nawet byłoby dobre – usiąść i zastanowić się, czym był ten rok ’89. Rewolucja przewróciła nasze życie do góry nogami. Otworzyła przed nami możliwości, o których nie śniło się naszym rodzicom. Ale czy umieliśmy to wykorzystać? Wcale nie jestem pewien, czy jesteśmy pokoleniem szczęśliwszym i bardziej spełnionym. Jawprawdzie studiowałem i mieszkam za granicą, moje książki tłumaczone są na wiele języków i świat stoi dla mnie otworem, ale są tacy – należy do nich część moich bohaterów – którzy byli w opozycji przed ’89 rokiem i teraz nadal są. Zawsze będą przegrani. Wierzyliśmy w kapitalizm, który miał nadejść, jak kompletni idioci. Byliśmy przekonani, że będzie tylko i wyłącznie świetnie. Potrzebowaliśmy sporo czasu, żeby zrozumieć – a niektórzy do dzisiaj jeszcze tego nie pojęli – że kapitalizm nie równa się wolności i demokracji, że o wolność trzeba cały czas walczyć. W Czechach na to, co wydarzyło się w ’89 roku, mówimy „Velvet Revolution”. To nawiązanie do zespołu Velvet Underground i kulturowej wolności. Mieliśmy czadowy koncert, wielką rockandrollową imprezę, po której przyszedł kac".
Wywiad Agnieszki Berlińskiej z Jaroslavem Rudišem, autorem książki "Koniec punku w Helsinkach" w jutrzejszym numerze "Wysokich Obcasów". Zapraszamy do lektury!